Moja przyjaciółka mieszka w uroczym miejscu.
Peryferia Poznania - balkon, wielkie okna, las, ptaszki itp.
Pewnego sobotniego poranka budzi ją miarowy łomot.
Dźwięk upadającej puszki....... i pllllaaaaask - dźwięk miażdżonej puszki.
I tak przez pół godziny. Nie wytrzymuje i drze się przez okno;
- paaaaanieee, nie możesz pan później tych puszek sobie gnieść!!!
Pan Puszka wytrzeszcza ze ździwienia oczy:
- pani......... ale przecie później to już nic nie będzie - inni mi wszystko wybiorą.
- no ale panie - jest sobota rano, szósta kurwa trzydzieści, pospałoby się!
- no ale co ja pani poradzę...? drapie się Pan Puszka po głowie...
Niedziela rano.
Koleżanka budzi się o 7 i nerwowo nasłuchuje.
Cisza, tylko jakieś szmery. Leży, przeciąga się.
Nic. Miła cisza. Nagle rozlega się nieziemski łomot.
Zrywa się podbiega do okna.
Pan Puszka rozłożył wszystkie znalezione puszki i gniecie je skacząc po nich z ogromnym zaangażowaniem.
- no panie!!! to znowu, cholera jasna, pan!!!
- no pani...... ale co źle? nie lepszy taki krótki hałas? zawsze źle!!! jak człowiek by nie zrobił, to i tak zawsze jest źle....
No i tak już zostało - Pan Puszka buszuje w śmietniku, przyjaciółka walczy z nerwicą...
A na Wildzie mieszka Pan Harmoszka... zaczyna swój sobotni koncert o 6 raniutko, kiedy to rozkładają sie stragany z warzywami. Przy Starym Rynku mieszka Pani Tamburinka...
Od koloru do wyboru - wesoło... ale znam takich co na wiatrówkę zbierają ;)