sobota, 30 stycznia 2010

Krzysztof Miller & kolodion

Krzysztof Miller to wybitny (zabije mnie za to patetyczne słowo, no ale jak mam napisać, skoro to prawda) fotoreporter od 20 lat związany z "Gazetą Wyborczą". Poza wydarzeniami w Polsce, fotografuje konflikty zbrojne na całym świecie, podróżując często z Wojciechem Jagielskim. W ubiegłym roku w Zachęcie z okazji 20-lecia "Gazety", zorganizowana została wystawa prezentująca zdarzenia zarejestrowane przez reporterów w ciągu dwóch dekad... Krzysztof zdecydował się swoje prace pokazać w postaci reprodukcji kolodionowych. Zdjecia, które zamieścilam są oczywiście autorstwa Krzysztofa Millera. Ja i Piotr Walichnowski mieliśmy jedynie okazję wsadzić łapy do mokrego kolodionu, nawdychać się eteru i w ten sposob przyczynić się do ich odtworzenia na szklanych płytach... zupełnie jak 1851 roku, kiedy ta technika powstała :) Więcej można przeczytać na blogu Beaty Łyżwy-Sokół "Ćwiczenia z patrzenia". Serdecznie polecam, nie tylko z powodu tego tematu - autorka generalnie bardzo ciekawie pisze o fotografii, wnikliwie obserwjąc co się dzieje w galeriach, prasie i nie tylko... (http://cwiczeniazpatrzenia.blox.pl/2009/05/Swieto-fotografii-reporterskiej-w-Zachecie.html#ListaKomentarzy)


piątek, 29 stycznia 2010

sushi

Uwielbiam sushi. Zamykam oczy i czuję zapach alg... Obłęd po prostu. W Poznaniu najlepsze jest w barze Sakana na ulicy Wodnej przy Starym Rynku... A to moje fotograficzne wariacje na temat.

czwartek, 28 stycznia 2010

IKEA

W biurze bałagan, wszystko się wala,
więc biorę na raty regał i szafkę.
Regał jest duży więc proszę o transport.
Przywieźli.
Pojechali.
Regal jest ok.
Szafka ............ wrrrrrrrrrrr pomylili :/
To jakieś wąskie wysokie gówno, nie MOJA szafka

- jadę do Ikea
- z szafką... :)

19.30 - jestem w IKEA:
- chcę wymienić szafkę
- nie wiedzą dlaczego szafka zła
- okazało się, że to ja się pomyliłam
- okazało się, że to jednak oni się pomylili
- zawiesił się system
- wkurwiona Pani poszła na zaplecze
- system pozostawał zawieszony
- wkurwiona Pani wróciła
- Pani szukała jednej kartki w kartonie z 1000-em kartek
- nic nie mówiąc wyszła
- system pozostawał zawieszony
- Pani weszła i zabrala bez słowa MOJĄ szafkę i fakturę
- nikt mi nie mówi coś się dzieje z MOJĄ szafką
- wróciła- wypisała ręcznie karteczkę twierdząc, że to dowód zwrotu
- musiałam pędzić na sklep poszukać właściwej szafki
- wcześniej podejść do banku podbić zwrot
- Pan nie rozumie "ręcznego" zwrotu
- jednak podbija i mówi, że muszę pobrać właściwą szafkę jeszcze dzisiaj
- jest 20.40 - mam 20 minut
- nigdzie nie ma szafki
- mam 15 minut
- nadal NIGDZIE nie ma pierdolonej szafki
- znalazłam
- nie można jej zabrać z regału
- wydają tylko z magazynu na podstawie kwita
- nie można wydać kwita bo zawiesił się system
- Pani na sklepie wypisuje ręcznie kartkę
- kartka wygląda dziwnie
- biegnę do kasy (kończy się czas)
- Pani nie rozumie wypisanej ręcznie kartki
- system pozostaje zawieszony
- Pani twierdzi, że muszę mieć formularz zwrotu
- mówię, że mam ale "ręczny" bo system zawieszony
- Pani mówi, że potrzebna jest kartka na nową szafkę
- mówię, że kartka na nową szafkę też ręczna, bo system....
- Pani ... zawiesza się
- przychodzi druga Pani
- razem udaje im się zrozumieć "ręczne" kartki
- dostaję................."ręczną"!!!!! kartkę na wydanie z magazynu
- idę do stanowiska "wydawanie z magazynu"
- Pan wydawacz jest wkurwiony, że jest po 21
- o dziwo rozumie "ręczną" kartkę
- mimo wkurwienia idzie po szafkę
- idę po fakturę
- system odwiesił się (cud!!!!) i dostaję fakturę
- dostaję szafkę
- jadę do auta
- szafka jest za ciężka i nie mogę jej podnieść
- parking jest pusty
- widzę Pana w ciuchach odblaskowych i go wołam
- Pan wrzuca mi szafkę do auta................................

..... jutro w pracy odpakuję moją wymarzoną szafkę
jeśli to nie będzie TA szafka................... to............. :)

poniedziałek, 18 stycznia 2010

strach bez końca...

„Lepszy straszny koniec niż strach bez końca”, mówi niemieckie przysłowie. Mądrość, z której niezbyt często korzystamy, odwlekając nieprzyjemne sprawy... najczęściej do granic możliwości.Strach jest obecny w naszym życiu, długotrwały zamienia się w stres. Czy można się bać bez końca? Każdego dnia budzić się ze ściśniętym żołądkiem, wstawać z niechęcią i z jeszcze większą niechęcią wychodzić z domu? Albo z niechęcią do niego wracać?
Boimy się różnych rzeczy... odpowiedzialności, konsekwencji własnych czynów, ale najbardziej chyba zmian. Czasami trudne lub wręcz patologiczne sytuacje są dla nas łatwiejsze do zaakceptowania niż konieczność przeprowadzenia zmian w swoim życiu.Wygodniej tkwić latami w nieciekawej, mało płatnej pracy i narzekać, że przecież tak się staramy i nikt tego nie docenia, niż sprawdzić, jakie są nasze możliwości na rynku pracy, pójść na kilka rozmów i może w konsekwencji tego złożyć wymówienie... Tak samo wytrwale tkwimy w smutnych, wypalonych związkach, w których nikomu nic już się nie chce, rezygnujemy z życia, bojąc się sięgnąć po więcej.
Spotkałam niedawno koleżankę. Zalewała się łzami, ponieważ dostała wymówienie z pracy, w której spędziła długich dziewięć lat. Znała wszystko od podszewki, każdego człowieka, każde opakowanie, każdy ruch marketingowy. I nagle okazała się zbędna... zupełnie niepotrzebna. Ktoś inny skończy kalendarz, który spędzał jej sen z powiek, ktoś inny zaakceptuje nową linię opakowań. A przecież tak się starała! Fakt – nie mogła namówić szefa na nowocześniejsze rozwiązania, irytowało ją, że tylko ona widzi niedociągnięcia i błędne decyzje, zawsze miała własne zdanie... którego nikt nie chciał słuchać. W dodatku zarabiała tyle, ilepoczątkująca sekretarka. Było to źródłem jej wielkich frustracji, nieraz twierdziła, że ma dość, ale nie może odejść, bo jest potrzebna,a na rynku pracy też nie jest wcale łatwo... I nagle została postawiona przed faktem, bez możliwości przygotowania się na zmianę.
Inna znajoma tkwiła od lat w smutnym związku. Niby wszyscy mówili, że są idealną parą, że mówią tym samym językiem, że są wyjątkowo zgrani. Jednak tylko ona czuła, że mąż kochając się z nią, jest tak naprawdę zupełnie gdzie indziej, a ona z niechęcią myślio wspólnym weekendzie. Cieszyła się, gdy gdzieś wyjeżdżał. To dla niej było prywatne małe święto. Wolny czas poświęcała sobie, cieszyła się każdą chwilą. Można zapytać: dlaczego nie robiła tego samego, gdy on był w domu? Po prostu dom był wtedy tak smutny, że nie było warto. Jednak kiedy powiedział, że odchodzi, wszystko w niej umarło. Natychmiast znienawidziła tę drugą, próbowała zatrzymać męża wszelkimi sposobami – płaczem, odpowiedzialnością za dzieci, argumenty mnożyły się same. Nie udało się. Szarą, smutną, lecz bezpieczną codzienność zastąpiła WIELKA NIEWIADOMA.
A przecież „zmiany są warunkiem wszelkiej inspiracji”, jak pisze Michał Zabłocki – poeta, którego teksty śpiewa od lat Grzegorz Turnau. Pozwalają nam na nowo popatrzeć na siebie, na życie, szukać innych perspektyw, dostrzegać rozwiązania wcześniej dla nas niedostęne. I często katastrofy życiowe nadają naszej egzystencji inny wymiar. Jałowe, szare życie nagle odzyskuje smak, na nowo uczymy się cieszyć każdym drobiazgiem, odkrywamy w sobie niesamowitą siłę, całe pokłady energii. Nie bójmy się zmian, jeśli są konieczne, obserwujmy swoje życie, cieszmy się teraźniejszością. A jeśli coś uwiera, nie wahajmy się o tym mówić od razu... może wtedy wielkie rewolucje w naszym życiu nie będą konieczne...

piątek, 15 stycznia 2010

rajski ptak

Pewien miły i uroczy pan przekonywał zrozpaczoną jego oziębłością żonę, że po pół roku to nawet Angelina Jolie stałaby się dla niego nudna jak stare kapcie. Pewna piękna pani co wieczór z niechęcią odwracała się plecami do swojego przystojnego i zadbanego męża, ograniczając jego rolę do funkcji bankomatu, mimo że specjalnie dla niej zbudował piękny dom, dla niej wychodził wcześniej z pracy, kupował kwiaty...
Zapytacie dlaczego? Czy ktoś kogoś zdradził, oszukał, odtrącana żona okazała się podstępną żmiją, a wspaniały mąż był zwykłym chamem? Nie, stało się coś znacznie gorszego, po prostu podstępnie, cichaczem minęła wiosna...
Początki są najlepsze... pierwsze listki, pierwsze promienie słońca, pierwszy spacer bez płaszcza. Niektórzy tak bardzo cenią sobie niepewność i drżenie pierwszych chwil, że wcale nie lubią lata, nie chcą, aby wszystko kwitło, trwało lub, Boże uchowaj, wydało owoce.
Całe życie uciekają przed tym, przeprowadzając się tam, gdzie znów jest wiosna – jak wędrowne ptaki, kolorowe motyle – ciekawi świata, nowych doznań, ciągle spragnieni chcą spijać rosę z każdego napotkanego po drodze kwiatka. Szkoda tylko, że nie stawiają sprawy jasno, narażając na cierpienie tych, którzy wierzą w miłość aż po życia kres.
A przecież wystarczyłoby, aby mieli tyle klasy co, na przykład, Casanova, aby dawali tyle, ile mogą, nie wmawiając nikomu, że cokolwiek będzie na zawsze. Giacomo zbyt kochał, wielbił i… szanował kobiety, by obiecywać im długie, szczęśliwe i nudne życie. Wybrance dawał to, co najlepsze, oszczędzając jej jałowych dni, pozwalał kiełkować miłości, cieszył się, kiedy eksplodowała wiosną,
i znikał, kiedy tylko zaczynała przekwitać.
Ludwik XV, wielki miłośnik kobiet, początkowo długo, bo przez 10 lat, był wierny swej żonie, Marii Leszczyńskiej, o której Casanova pisał z niesmakiem: „Widzę królową Francji bez barwiczki, w obszernym czepku, wyglądającą jak stara dewotka i dziękującą dwóm mniszkom, które postawiły na stole talerz z twarożkiem. [...] Królowa zaczęła jeść, nie zerkając na nikogo i wpatrując się w talerz”. Nudna natura żony popchnęła króla do poszukiwań nowego. A nowe już czekało... świeże, wilgotne, pachnące wiosną. Sam Casanova poruszony „losem” władcy wyszukał dla niego trzynastoletnią piękność – Louison, którą królowi pokazano na obrazie*.
Podobnie, chociaż nieco bardziej stanowczo postępowała caryca Katarzyna. Gdy już znudziła się kochankiem, na pocieszenie dawała mu kilkadziesiąt tysięcy rubli, do tego dorzucała kilka tysięcy chłopów pańszczyźnianych, czasami jakiś order i szukała kolejnej wiosny. Pan pakował walizki, brał jeszcze tylko odstępne (!!!) za zwolnienie apartamentów cesarskich od swojego następcy i ustawiony na całe życie wyprowadzał się z godnością z pałacu. Tych, którzy nie chcieli pogodzić się z niełaską, okazywali zazdrość lub, co gorsza, bruździli kolejnemu faworytowi, Katarzyna przywoływała do porządku. Czasami musieli „ochłonąć” z dala od pałacu, niekiedy nawet wyładować swoją negatywną energię na polu walki, ale nigdy nie musieli oglądać w łóżku odwróconej plecami, znudzonej baby.
Czy to znaczy, że wszyscy żyjący spokojnym, ustabilizowanym życiem to nudziarze i hipokryci? Że należy szukać odmiany za każdym razem, kiedy tylko między nią, a nim przestanie iskrzyć? Nie, bynajmniej, chociaż najłatwiej jest dać się porwać nowej miłości, gdy stara się zużyje, karmić się ciągle nowymi doznaniami, pędzić przez życie na skrzydłach. Aby trwać w związku, potrzeba wiedzy, że to, co nowe, będzie cieszyło znów tylko przez chwilkę, potem stanie się zwyczajne, a może nawet nudne. Na pewno warto poszukać sposobów, aby temu się nie poddać – nauczyć się doceniać spokojne szczęście, dbać o nie każdego dnia.
Nie dotyczy to oczywiście tych, którzy potrafią żyć tylko wiosną. Oni... lub też one są jak wolne ptaki, które podziwiamy, cieszymy się, kiedy na chwilę przy nas przysiądą. Uważajmy na nie, bo rajskie ptaki nie zawsze przynoszą szczęście... ;)

* Przez długi czas twierdzono, że jest to znana do dziś Jasnowłosa odaliska François Bouchera

o plotkowaniu...

„Ależ się zestarzała ta moja siostra Józia! Nie widziałam jej blisko dwa lata i gdy wreszcie przyjechała nas odwiedzić […] przyznam sama przed sobą, ze ledwie ją poznałam. Wiedziałam tylko, że może ona wysiąść z powozu wysłanego po nią na stację kolejową, ale kiedy wygramoliła się z wnętrza gruba jejmość odziana w jakąś przedpotopową mantylę, w czymś ciemnym i dziwnie nietwarzowym na głowie, z wielkim parasolem i czarną torbą w ręku, mało nie parsknęłam śmiechem. […] Obie z Józią zwróciłyśmy się do siebie, rzuciłyśmy się sobie w objęcia, zawołałyśmy równocześnie: Kochana, wspaniale wyglądasz, nic się nie zmieniłaś!”

Czasami kłamiemy z delikatności, ale równie często złośliwie i z rozmysłem… A później z niekłamaną już satysfakcją opowiadamy przyjaciółce, jak to ta wredna zołza Krystyna paskudnie się zestarzała! O ubiorze lepiej nie wspominać! Nosi się, jakby miała 18 lat, a ten jej facet? Co on w niej widzi? I wiesz… on jest chyba od niej młodszy! No coś ty?! Tak! Z moją córką studiował bardzo podobny chłopak – daję głowę, że to on! O!!! Krysia! Kochanie, cudnie wyglądasz! Krysiu, moja droga, KONIECZNIE musimy się umówić na kawkę!
Dlaczego takie jesteśmy? Jesteśmy… bo przecież prawie każda z nas ma niejedną podobną, historię na sumieniu. Później wstydzimy się tej chwili słabości, czujemy do siebie niesmak i chciałabyśmy całą sytuację wymazać z pamięci. Ale są też takie niewiasty, które dzięki plotkom żyją i kwitną. Czerpią energię z rzucanych mimochodem uwag i kłamstewek, jak wampiry wsysają się w życie swoich ofiar i nie potrafią przestać.
Jak najłatwiej rozbawić towarzystwo? Oczywiście, opowiadając historie o ludziach, a najlepiej o tych, których znamy. Kapitalne są skandale, podsłuchane rozmowy… A jakie to szczęście, kiedy uda się wypatrzyć gdzieś czyjegoś nobliwego małżonka z trzydzieści lat młodszym blondbóstwem u boku! Najlepiej jeśli jego żona w tym czasie w pocie czoła wychowuje piątkę dzieci, w tym dwoje adoptowanych (bo jak wszyscy wiedzą, nie mogła mieć własnych, dopiero potem się okazało, że może i od razu im się trojaczki urodziły). No ale podobno tak naprawdę to on nie mógł i ona tak jak nasze babki pojechała „do wód” leczyć się z tej bezpłodności.
Jeśli oprócz sokolego oka, sprawnego ucha i dużej ilości wolnego czasu, mamy jeszcze dar opowiadania i potrafimy wszystko pięknie ubrać w słowa to salony i serca są nasze! A gdy jeszcze niezwykle uprzejmie tu rzucimy komplement, tam zachwycimy się uroczą sukienką, to nikomu nie przyjdzie do głowy, że mogłybyśmy coś niemiłego powiedzieć właśnie o nim.
No ale powiedzmy w końcu, o co w tym wszystkim chodzi…
Athenais, kochanka Ludwika XVI, zatrzymała go przy sobie swoim dowcipem na długie lata. Inne kochanki znudzony król rzucał, a ona - mimo że wcale nie była najpiękniejszą z dam - zawładnęła nim bezgranicznie. Madame Pompadour potrafiła rozbawić Ludwika XV do łez, natrząsając się z dworzan. Kiedy ta para stawała na pałacowym balkonie wszyscy przemykali chyłkiem przez dziedziniec, bojąc się rzucić w oczy kochance króla. Pod ostrzałem jej dowcipnych komentarzy nikt nie uniknął śmieszności. Król był szczęśliwy, jego faworyta była szczęśliwa, dworzanie może mniej. Żona owego Ludwika XV – Polka Maria Leszczyńska plotkami się nie zajmowała. Wolała modlitwę i… jedzenie. A król tak się podobno w jej towarzystwie nudził, zże nieustannie ziewał i zabijał muchy na oknie. Król jadał więc ze swoją metresą, a Maria jadała… w samotności i to coraz więcej. Kiedy pewnego razu zjadła pięć tuzinów ostryg, omal nie umarła… Może więc lepiej być plotkarą?
Kupiłam notesik. Taki mały i bardzo trendy. Będę w nim zapisywać wszystko, co usłyszę i zobaczę, nie będę miała czasu na jedzenie. A kiedy szczupła i piękna spotkam swojego Ludwika, zatrzymam go przy sobie na długie lata… Czego i Wam życzę ;)

sobota, 9 stycznia 2010

akt

Fot. Sally Mann

Od pewnego czasu nieustannie myślę o aktach. Pokazywanie ciała ma najczęściej dwa uzasadnienia: ktoś chce pokazać piękno, lub ktoś chce zszokować odbiorcę. Osoba przedstawiona na zdjeciu nie ma większego znaczenia. To jaka jest, co w życiu przeszła, o czym myśli, co czuje. Fotografuje się bardzo młode, piękne kobiety, lub ostatnio - te bardzo już stare, często przybrane "w piórka", w ekskluzywne gadżety, po to, by jeszcze bardziej podkreślić dramat pomarszczonej skóry, chudość ciała, smutek szarych fałd na brzuchu, przemijanie. Niestety nie ma w tych zdjęciach refleksji, jest tylko tania chęć zwrócenia uwagi.
Zastanawiam się, dlaczego tak niezmiernie rzadko pokazuje się człowieka. Przecież to idealny sposób by pokazać emocje, osobowość, uczucia - pozbawiając kogoś kontekstu kulturowego, czegoś co może świadczyć o statusie społecznym, stylu życia - czyli ubrania. Zostaje człowiek i to jaki jest. Nie jest ważne KIM jest, ale właśnie to, jakim jest człowiekiem.
Jedyna naogość, jaka do mnie przemawia ostatnio, to natualna, jakby nieistotna w zasadzie nagość na fotografiach Sally Mann. To, że postacie na jej zdjęciach są nagie jest kwestią zupełnie drugorzędną. Liczy się kompozycja, piękno, ulotność chwili, czarodziejskość sytuacji, naturalny wdzięk modeli. I wielka świadomość artystki, konsekwencja w przedstawianiu rzeczywistości, którą zna, rozumie i kocha.

piątek, 8 stycznia 2010

nocne miasto


"Miasto warczy, budzikiem przebudzone" śpiewa Bielas... i ma rację. Miasto warczy, mruczy, szepcze. Przemawia w pokrętny sposób. Nocne miasto wykrzywia rzeczywistość, rysuje ją na nowo, inaczej, po swojemu. Most Rocha wygląda jak przystań, rzęsiście oświetlony, kusi bezpieczeństwem. Pozornym. Wystarczy podążyć w stronę Garbar, zboczyć na Groblę, dać się wciągnąć ulicy Mostowej, by otoczyły nas posępne elewacje kamienic. Im bardziej zagłębiamy się w nocne miasto, tym bardziej zacieśniają swój krąg. Resztki secesyjnych sztukaterii obsypują się prawie bezszelestnie, stare bramy skrzypią, ustępując pod naporem brudnych, zziębniętych rąk, grzebiących z nadzieją w kontenerach.
Miasto pachnie... Solą rozsypaną na ulicach, wiatrem hulającym w zaułkach, aromatem świeżego chleba wydobywającym się z przyziemia całkiem jeszcze porządnej kamienicy. Oczy bezdomnego łagodnieją. Uśmiechnął się do mnie. On wie, że ja wiem, że miasto jest jak las - daje schronienie, ale tylko pod warunkiem, że jesteśmy z tego lasu i szanujemy prawa innych zwierząt... Miasto jest wspaniałe. Zwłaszcza to mroczne, nocne, groźne. Warto doświadczyć nocnego miasta. Lubię, kiedy na mnie warczy.

martwe natury

Malarstwo zawsze miało wpływ na moje zdjęcia. Podobnie zresztą jak literatura. Kopiować nie lubię i nie potrafię, męczy mnie mozolne odtwarzanie szczegółów. Naśladuję raczej klimat, a kompozycja buduje się "sama". Te zdjęcia powstały dla magazynu "KUCHNIA". Przepisy na potrawy również wymyśliłam na skutek wnikliwego... patrzenia. Kiedy już nie będę miała siły nosić aparatów, będę pisać książki kulinarne. Zupa dyniowa z dodatkiem pieczonej papryki była niesamowita...






poniedziałek, 4 stycznia 2010

niedziela, 3 stycznia 2010

cynizm

Nie będę pisać o noworocznych postanowieniach. Dzisiaj nie pamiętam jakie były, a połowę pewnie już zdążyłam złamać. Sądziłam zawsze, że człowiek z biegiem lat staje się coraz bardziej świadomy siebie, a każda kolejna decyzja w życiu jest bardziej przemyślana. A jednak tak nie jest. W życie wkrada się cynizm i zło, jeśli tylko pozwolimy, aby pokusa zagłuszania uczuć wzięła górę nad czuciem po prostu...
Nie jest to sterta negatywnych przemyśleń. Nie jest to smutek egzystencjonalny, broń boże... Po prostu myśl - otrzeźwienie, małe przypomnienie sobie, że życie nie polega na łapczywym dotykaniu wszystkiego. Polega na wybieraniu tego, czego z prawdziwą radością, chcemy dotknąć. I smakować tak naprawdę.