poniedziałek, 18 stycznia 2010

strach bez końca...

„Lepszy straszny koniec niż strach bez końca”, mówi niemieckie przysłowie. Mądrość, z której niezbyt często korzystamy, odwlekając nieprzyjemne sprawy... najczęściej do granic możliwości.Strach jest obecny w naszym życiu, długotrwały zamienia się w stres. Czy można się bać bez końca? Każdego dnia budzić się ze ściśniętym żołądkiem, wstawać z niechęcią i z jeszcze większą niechęcią wychodzić z domu? Albo z niechęcią do niego wracać?
Boimy się różnych rzeczy... odpowiedzialności, konsekwencji własnych czynów, ale najbardziej chyba zmian. Czasami trudne lub wręcz patologiczne sytuacje są dla nas łatwiejsze do zaakceptowania niż konieczność przeprowadzenia zmian w swoim życiu.Wygodniej tkwić latami w nieciekawej, mało płatnej pracy i narzekać, że przecież tak się staramy i nikt tego nie docenia, niż sprawdzić, jakie są nasze możliwości na rynku pracy, pójść na kilka rozmów i może w konsekwencji tego złożyć wymówienie... Tak samo wytrwale tkwimy w smutnych, wypalonych związkach, w których nikomu nic już się nie chce, rezygnujemy z życia, bojąc się sięgnąć po więcej.
Spotkałam niedawno koleżankę. Zalewała się łzami, ponieważ dostała wymówienie z pracy, w której spędziła długich dziewięć lat. Znała wszystko od podszewki, każdego człowieka, każde opakowanie, każdy ruch marketingowy. I nagle okazała się zbędna... zupełnie niepotrzebna. Ktoś inny skończy kalendarz, który spędzał jej sen z powiek, ktoś inny zaakceptuje nową linię opakowań. A przecież tak się starała! Fakt – nie mogła namówić szefa na nowocześniejsze rozwiązania, irytowało ją, że tylko ona widzi niedociągnięcia i błędne decyzje, zawsze miała własne zdanie... którego nikt nie chciał słuchać. W dodatku zarabiała tyle, ilepoczątkująca sekretarka. Było to źródłem jej wielkich frustracji, nieraz twierdziła, że ma dość, ale nie może odejść, bo jest potrzebna,a na rynku pracy też nie jest wcale łatwo... I nagle została postawiona przed faktem, bez możliwości przygotowania się na zmianę.
Inna znajoma tkwiła od lat w smutnym związku. Niby wszyscy mówili, że są idealną parą, że mówią tym samym językiem, że są wyjątkowo zgrani. Jednak tylko ona czuła, że mąż kochając się z nią, jest tak naprawdę zupełnie gdzie indziej, a ona z niechęcią myślio wspólnym weekendzie. Cieszyła się, gdy gdzieś wyjeżdżał. To dla niej było prywatne małe święto. Wolny czas poświęcała sobie, cieszyła się każdą chwilą. Można zapytać: dlaczego nie robiła tego samego, gdy on był w domu? Po prostu dom był wtedy tak smutny, że nie było warto. Jednak kiedy powiedział, że odchodzi, wszystko w niej umarło. Natychmiast znienawidziła tę drugą, próbowała zatrzymać męża wszelkimi sposobami – płaczem, odpowiedzialnością za dzieci, argumenty mnożyły się same. Nie udało się. Szarą, smutną, lecz bezpieczną codzienność zastąpiła WIELKA NIEWIADOMA.
A przecież „zmiany są warunkiem wszelkiej inspiracji”, jak pisze Michał Zabłocki – poeta, którego teksty śpiewa od lat Grzegorz Turnau. Pozwalają nam na nowo popatrzeć na siebie, na życie, szukać innych perspektyw, dostrzegać rozwiązania wcześniej dla nas niedostęne. I często katastrofy życiowe nadają naszej egzystencji inny wymiar. Jałowe, szare życie nagle odzyskuje smak, na nowo uczymy się cieszyć każdym drobiazgiem, odkrywamy w sobie niesamowitą siłę, całe pokłady energii. Nie bójmy się zmian, jeśli są konieczne, obserwujmy swoje życie, cieszmy się teraźniejszością. A jeśli coś uwiera, nie wahajmy się o tym mówić od razu... może wtedy wielkie rewolucje w naszym życiu nie będą konieczne...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz