sobota, 9 stycznia 2010

akt

Fot. Sally Mann

Od pewnego czasu nieustannie myślę o aktach. Pokazywanie ciała ma najczęściej dwa uzasadnienia: ktoś chce pokazać piękno, lub ktoś chce zszokować odbiorcę. Osoba przedstawiona na zdjeciu nie ma większego znaczenia. To jaka jest, co w życiu przeszła, o czym myśli, co czuje. Fotografuje się bardzo młode, piękne kobiety, lub ostatnio - te bardzo już stare, często przybrane "w piórka", w ekskluzywne gadżety, po to, by jeszcze bardziej podkreślić dramat pomarszczonej skóry, chudość ciała, smutek szarych fałd na brzuchu, przemijanie. Niestety nie ma w tych zdjęciach refleksji, jest tylko tania chęć zwrócenia uwagi.
Zastanawiam się, dlaczego tak niezmiernie rzadko pokazuje się człowieka. Przecież to idealny sposób by pokazać emocje, osobowość, uczucia - pozbawiając kogoś kontekstu kulturowego, czegoś co może świadczyć o statusie społecznym, stylu życia - czyli ubrania. Zostaje człowiek i to jaki jest. Nie jest ważne KIM jest, ale właśnie to, jakim jest człowiekiem.
Jedyna naogość, jaka do mnie przemawia ostatnio, to natualna, jakby nieistotna w zasadzie nagość na fotografiach Sally Mann. To, że postacie na jej zdjęciach są nagie jest kwestią zupełnie drugorzędną. Liczy się kompozycja, piękno, ulotność chwili, czarodziejskość sytuacji, naturalny wdzięk modeli. I wielka świadomość artystki, konsekwencja w przedstawianiu rzeczywistości, którą zna, rozumie i kocha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz